Większość z nas -zapewne przynajmniej raz- była nad polskim morzem. Niektórzy praktykowali „plażing”, inni zaś mogli by kilometrami przechadzać się boso brzegiem morza, podziwiając krajobrazy i horyzont Morza Bałtyckiego.
Ja zdecydowanie należę do tych drugich, dlatego kiedy w w styczniu usłyszałem o Szlaku Nadmorskim, zdecydowałem się go zrobić. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że zamieni się to w większą wyprawę połączoną ze zbiórką na pewnego chłopca.
W lutym wpadam na pomysł zbiórki na szlaku, później dochodzi jeszcze idea akcji „Kilometr za złotówkę” i dokładam kolejne kilkadziesiąt kilometrów na Hel. Zaczyna się szukanie sponsorów, sprawy organizacyjne i logistyczne. Gdzieś w międzyczasie, robię Mały Szlak Beskidzki i spontanicznie zbieram na szlaku dla Wikusii, która walczy z SMA. Później jeszcze tylko wzory na koszulkę i plakaty, stworzenie zrzutki na portalu internetowym oraz promowanie zbiórki i dystrybucja plakatów. No i oto jestem tu: na peronie dworca kolejowego w Świnoujściu.
Ten dzień miał być relaksacyjny przed wyruszeniem na wyprawę. Jeśli zrobienie 25 km po Świnoujściu i sąsiadującym niemieckim Ahlbeck uważamy za relaks, to tak właśnie było. Ja potraktowałem to jako dobrą rozgrzewkę.
Godzina 5:00, przejście graniczne Świnoujście/ Ahlbeck- tutaj oficjalnie zaczynam całą wędrówkę. Szlak czerwony- który będzie towarzyszył mi przez kolejne 365 km- prowadzi mnie przez dzielnice nadmorską, mijam charakterystyczny wiatrak (Stawa Młyny) i dochodzę do przeprawy promowej, która zabiera mnie na drugą stronę cieśniny Świna. To pierwszy i ostatni środek transportu, jakiego użyję podczas całej eskapady.
Po około 15 kilometrach od rozpoczęcia, w końcu trafiam na pierwszy las. Jakież było moje zadowolenie, wszak wędrówka po nagrzanym asfalcie nie należy do przyjemności. Szybko jednak uśmiech schodzi mi z twarzy, gdy po kilkuset metrach nagle atakuje mnie (dosłownie!) rój komarów. Ekspresowo ubieram nogawki i bluzę oraz biegiem opuszczam las. Bąble z tego dnia będą dla mnie uciążliwe przez kolejny tydzień.
Później Międzyzdroje i obiad, a za nimi pierwszy z dwóch Parków Narodowych, przez które prowadzi Szlak Nadmorski. Z Wolińskiego Parku Narodowego- bo o nim mowa- pamiętam tylko męczące 8 km plażą, latarnię morską Kikut (niestety zamknięta dla turystów) i w dalszym ciągu mnóstwo komarów. Myślę, że gdyby nie tyle irytujących „wampirów” i ponad 40 km w nogach, wizyta byłaby lepiej zapamiętana. Ostatecznie około 20:00, docieram do wsi Międzywodzie, gdzie wynajmuję nocleg.
Kolejny dzień okazuje się równie upalny jak pierwszy. Przechodzę obok klifu w Dziwnówku, z którego obserwuje bałtycką plażę, kolejno ruiny kościoła w Trzęsaczu, nad którymi szybują paralotniarze i latarnia morska w Niechorzu, z której obserwuje kolejny etap podróży.
Ostatnie kilometry tego dnia robię przy zachodzącym słońcu wśród farmy wiatrowej, a nocuję w hamaku w okolicy Trzebiatowa.
Wczorajsze przekroczone pierwsze 100 km na trasie daje o sobie znać. Pojawia się ból nóg i zmęczenie oraz myśli o rezygnacji z wyprawy. To zdecydowanie również najnudniejszy dzień. Prawie 50 kilometrów i praktycznie 90% po asfalcie. Jedyną atrakcją miała być latarnia morska w Kołobrzegu, ale okazała się zamknięta z powodu remontu.
Codzienne maszerowanie staje się powoli normą. Zwiedzam latarnię w Gąskach, bardzo uczęszczaną przez grupy turystów, później lunch w „polskiej Ibizie”, czyli Mielnie. Następnie przechodzę obok dwóch większych nadmorskich jezior- Jamno i Bukowo. I wyścig z czasem, żeby zdążyć przed zamknięciem restauracji. Około 22:00 melduję się w hotelu.
To jeden z krótszych dni nazwany regeneracyjnym. Zrobiłem spokojnym tempem 27 km w 8h przy okazji zwiedzając dwie latarnie morskie- w Darłówku i Jarosławcu. Za mną połowa drogi.
Dzisiaj szlak musi obejść Centralny Poligon Sił Powietrznych, dlatego oddalam się od morza i maszeruję między innymi przez Łącko, w którym zapytałem mieszkańców o słynny łącki trunek, Ci jednak zdziwieni kręcili przecząco głową.
Potem kolejne 30 km po asfalcie i dochodzę do Ustki, a tam czynna latarnia morska… ale tylko w weekendy, więc kieruje się dalej za czerwonym oznakowaniem. Teraz zdecydowanie najprzyjemniejszy fragment trasy, idę od Ustki 10 km przez las blisko klifu z widokiem na zachodzące słońce nad naszym morzem. Widoki zapierają dech w piersiach.
Cały dzień przeznaczony na przejście wzdłuż Słowińskiego Parku Narodowego nie jest złym pomysłem, wszak do pokonania 40 km, a ciekawych miejsc sporo. Mijam jeziora Gardno, Dołgie Małe i Dołgie Duże. W Czołpinie odbijam od czerwonego szlaku, żeby zwiedzić znajdującą się tam latarnię morską. Następnie Wydma Czołpińska, 12 km plażą i przepiękna, rozległa Wydma Łącka przy zachodzie słońca. Widać z niej niedużą odległość Morza Bałtyckiego od największego jeziora nadmorskiego- Łebsko.
Wstając rano wiedziałem, że jeśli chcę się trzymać planu, to będzie to długi i wyczerpujący dzień. Wyszedłem z Łeby, dalej koło jeziora Sarbsko do miejscowości Osetnik. Tam jedna z najpiękniejszych, moim zdaniem, latarni morskich. Dalej 20 km do uroczej Białogóry, w której zjadłem szybki obiad.
I później już marszobiegiem, aby dotrzeć jak najdalej zanim słońce zajdzie całkowicie za horyzont. Dokładnie o 22:50 docieram do czerwonej kropki w Żarnowcu kończącej Szlak Nadmorski. Do noclegu dochodzę o 23:30, kilka minut przed burzą. Tego dnia przeszedłem 54 km.
Zostało około 70 km do celu. Decyduję się wrócić do Dębek i trzymać się klimatycznych ścieżek w lesie przy brzegu morza. Kieruję się w stronę Władysławowa przy okazji zwiedzając dwie latarnie morskie w Rozewiu. Jutro finałowy dzień.
Do przejścia cały Półwysep Helski- z Władysławowa na Cypel Helski. Mijam wieś znaną z piosenki Zbigniewa Wodeckiego, następnie w Jastarni obserwuje najniższą latarnię na polskim wybrzeżu. Upragniona tablica z trzema literami pojawiła się dosyć wcześnie, ale do przejścia jeszcze kilka kilometrów zanim docieram do latarni morskiej na Helu. Stamtąd jeszcze tylko „kilka” kroków i po 10 dniach melduję się na Cyplu Helskim.
Przyznam szczerze, że szlak pomimo, że „po równym” dał mi w kość i gdyby nie akcja charytatywna
z pewnością bym zrezygnował. Dlatego pozwolę sobie podziękować sponsorom, bez której zbiórka by się nie odbyła i nie miała finalnie tak dużej kwoty. Tu warto zaznaczyć, że cała wyprawa została pokryta z mojej kieszeni, wolałem, żeby sponsorzy wsparli akcję charytatywną niż mnie.
Także wielkie, wielkie podziękowania dla:
Globbo, XTON, OW Barbara, Carex, DMLAND, Rutkowski Wojciech, Sowmatic, Stanlak, Szymański Józef, STS-COM, TupTup oraz MiastoNS.
Czynienie dobra z Wami to czysta przyjemność!
Dziękuję również Kole Grodzkiemu, do którego dołączyłem nieco ponad 2 lata temu jako totalny amator- można z Wami góry przenosić!
Akcję zorganizował, trasę przeszedł i relację napisał: Fecko Bartłomiej (można mnie znaleźć na Facebooku lub Instagramie pod nazwą Chudy w podróży)